poniedziałek, 9 stycznia 2017

pierwszy dzień samotności...

8.00 rano... otwieram oczy i wiem, że to jedna z tych niedzieli, których nienawidzę.

9.00 robię kanapki, pakuje w folie. Parze kawę i przelewam do termosu.

9.55 siadam na kanapie i karmie dziecko. Widzę, jak ubiera buty, łapie do ręki termos. Całuje mnie i dziecko. Jest już przy drzwiach- proszę żeby wrócił i jeszcze usiadł ze mną na chwilkę. Śmieje się i mówi, że ta chwila nic nie zmieni.

10.05 Jest już w samochodzie, obserwuje go z okna. Razi mnie słońce i nie widzę jego miny. Mruga mi awaryjnymi i znika za rogiem.

10.10 znów siedzę na kanapie z dzieckiem przy piersi. Zostałyśmy same. Małe ciałko wtula się we mnie nieświadome mojego żalu. Zasypia. Ocieram gorące łzy, które wręcz parzą moje policzki. Niektóre spadają na jej główkę. Już wiem, że to będzie bardzo ciężka niedziela.

11.20 utknęłam na kanapie, nie mam ochoty wstać, Tęsknota mnie zalewa chociaż minęła dopiero godzina...

13.00 plątam się po domu, bez planu. Nie wiem, czym mam się zająć.

14.00 wstawiam pranie. Zerkam w stronę sypialni i wiem, że czeka na mnie puste łóżko, które jeszcze rano było ciepłe po obu stronach. Przede mną wieczór... ocieram kolejną łzę jednocześnie tłumacząc sobie, że jutro już będzie lepiej.

15.00 pranie powieszone, dziecko śpi. jeszcze trochę i pójdziemy spać razem

16.00 biorę prysznic a moje rozżalenie sięga zenitu. zmyłam właśnie wszystkie jego pocałunki.

17.00 zbieram się w sobie i robię plan na nadchodzący tydzień... czas zacząc budować swoją codzienność bez tej drugiej osoby.

18.00 telefon do przyjaciółki. Kilka razy pada zdanie "jutro będzie lepiej". To prawda- tylko do jutra tak daleko, przede mna wieczór i samotna noc. Nie znajdę w łóżku jego ciepła. Rozmowa z Nią mi pomaga, czuje się silniejsza. odwróciła moje myśli od smutków i tęsknoty.

19.00 kąpiel małej. Czuję się lepiej. wszystkie przytulaski i buziaki sprawiają, że się uśmiecham. Z każdą godziną zaczynam przyzwyczajać się do sytuacji... chociaż to nie pierwsze nasze rozstanie, ja wciąż przeżywam to na nowo. Łzy już nie lecą.

20.00 jesteśmy już w łóżku, czas na karmienie i pogaduszki. Parszywy dzień minął. Z każdą kolejną godziną zaczynam normalnie funkcjonować. Przecież nie zostałam zupełnie sama. Mam przy sobie najpiękniejszy bezzębny uśmiech, jaki widziałam.


Za każdym razem, kiedy musimy się pożegnać przeżywam to tak samo mocno. Jestem zmartwiona, rozżalona, stęskniona. Nie potrafię pozbierać myśli i siebie. Jednak, kiedy już wiem, że szczęśliwie dotarł na miejsce robię się spokojniejsza. To nie było nasze pierwsze ani ostatnie rozstanie.


Kochanie... czekam, wracaj szybko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz